środa, 23 lipca 2014

Nasz wydział, Coles i inne

Tym razem czas pokazać nasz Wydział Architektury, który został całkiem fajnie urządzony w dawnej zajezdni tramwajowej (ubolewamy nad tym, że już nie jeżdżą po mieście, można je jedynie zobaczyć raz na czas przetaczające się przez kampus z różnych okazji - fajne zabytkowe wagoniki).

Dzięki swojemu dawnemu przeznaczeniu budynki są duże, z wysokimi przestrzeniami nadającymi się na pracownie. Za kampusem jest też bardzo ciekawa infrastruktura obrotnicy tramwajowej przekształconej obecnie na parking (darmowy, ten przy samym wydziale jest płatny). Tam też jest główna przystań naszej Madzi.

 FOT: Wejście główne na wydział
 FOT: Dalsza perspektywa
 FOT: Widoczek przez lokalną rzekę - z mostu, którym zwykle przechodziliśmy do miasta z Arthouse Hostel
FOT: Opuszczony kościół - obecnie remontowany/przekształcany? Coś w nim dłubią w każdym razie

PRZYGODY

Wczoraj wyszedłem do kuchni zjeść śniadanie i usłyszałem dźwięk przypominający warkot silnika samolotu - wyjrzałem i moim oczom ukazał się niecodzienny widok - za naszym domem, w ogrodzie, jakaś kobieta kosiła nasz trawnik! Kompletnie nie wiedzieliśmy co zrobić, kto to jest, ani co tam robi... Czekaliśmy z głupimi minami, no bo jak tu zacząć rozmowę - od "who are you?" albo "why are you moving our lawn?" :D
Okazało się, że to nasza właścicielka domu, wpadła zobaczyć, jak się mamy i na powitanie skosić nam trawnik - była bardzo miła, jak zresztą wszyscy tutaj. Australijczycy są bardzo uczynni i uprzejmi.

Dziś oglądaliśmy mecze studenckie - trybem pucharowym walczyły na boisku poszczególne roczniki. Nie wiem, kto wygrał, ale wszyscy dobrze się bawili i poznaliśmy parę nowych osób.
Prowadzimy ogólnie dosyć "sportowy tryb życia" - Patryk i Binek biegają, ja robię pompki, zapiszemy się też niedługo na siłownię uczelnianą, jemy "cottage cheese" (coś jak twarożki) i steki - i chyba jesteśmy nietypowi, bo większość Australijczyków tutaj porusza się autami i o wiele łatwiej o przetworzone jedzenie do mikrofalówki, niż np. rzodkiewkę.

VINCENT

Spotkaliśmy a właściwie "zostaliśmy spotkani" przez pewnego gościa, o imieniu Vincent - zostaliśmy spotkani, ponieważ szliśmy ulicą i nas zaczepił zza płotu - rozpoznał język polski i pochwalił się rodzinnymi powiązaniami z naszym krajem, po czym natychmiast powiedział tonem oczywistej prawdy, że spotkamy się niebawem w kościele. Brzmiało to trochę w stylu nadgorliwym, ale na początku nie zwróciliśmy na to uwagi. Poznał nas ze swoim szefem (bo był to warsztat naprawy łódek) - pogadaliśmy z nim, jego matka była Polką i chciał trochę popytać, co u nas. Vincent po jakimś czasie spojrzał na zegarek, stwierdził, że to godzina na pójście do kościoła i pojechał (*Vincent: "what time is it?" "it's time to go to church") - był środek tygodnia, po pobłażliwym tonie właściciela zakładu poznaliśmy, że Vincent ma najpewniej jakiś rodzaj natręctwa na tym tle, na pożegnanie wcisnął nam ogromną tabelę z rozpiskami wszystkich mszy w Launceston. Możliwe, że jeszcze kiedyś "zostaniemy spotkani".

COLES

Coles to nasze źródło surowców i materiałów do domu, przypomina nasze Tesco albo Biedrę, ma dużo promocji, co przy studenckim stylu życia jest niezbędne. Zadziwiające jest tylko to, że ziemniaki są tu droższe od jabłek...

FOT: Coles

FOT: Cena ziemniaków, w dolarach australijskich oczywiście (czyli jakieś 3x)

NIE DLA PIESZYCH

Tutaj (na razie znamy jedynie realia Launceston) nie buduje się miast dla pieszych - wszyscy siedzą w autach, kupują z aut i autami da się wjechać właściwie wszędzie, ulice mają po 6 pasów, a chodnikami nie chodzi NIKT. Może z wyjątkiem paru joggerów raz na czas. Dziwne uczucie, gdy jest się jedynymi trzema pieszymi w promieniu kilku kilometrów.

Zanim zaczęliśmy sami gotować, byliśmy kilka razy na pizzy - zjedliśmy ją w lokalu, co było najwyraźniej ewenementem - ekspedientki uśmiechały się do nas, ale zastanawiałem się, czy nie podejrzewają nas o niedorozwój, a klienci wysiadający z auta, biorący pizzę i wracający do auta - jak na eksponaty muzealne. Fakt, że ktoś stworzył tam ladę barową i krzesła był chyba przypadkiem, albo jakąś zaszłością z wymogów wyposażenia lokalu. Inni krzesła traktują tu jak poczekalnię. 2 dni temu na ten właśnie lokal był napad, o czym dowiedziałem się z lokalnej gazetki The Examiner. Trochę trudno w to uwierzyć, bo Launceston sprawia wrażenie najspokojniejszego miasta świata.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz