poniedziałek, 29 grudnia 2014

Podróż przez pół kontynentu /The journey through the Mainland/

Witajcie,

Szybciutki wpis informujący, że jeszcze żyjemy i mamy się dobrze - muszę wrzucić bardzo dużo materiału, ale mamy utrudniony dostęp do internetu - więc na razie zapowiadam, że opowieści z podróży już wkrótce, meldujemy się z Sydney - świetnego miasta!


FOT: Poglądowa mapka naszych podróży - wersję w lepszej jakości wrzucę, jak tylko dostanę ją od Binka.

FOT: Mekka architektów - The Opera House;)

FOT: Panorama opery zrobiona z łódki (ang. ferry)

czwartek, 27 listopada 2014

Maszyna /The Machine/

MASZYNA

FOT: Gator, 6x6 - maszyna godna piachów Australii!
/Gator - the machine for Australia's sands!/

Wybaczcie kolejną nieobecność - złapałem konkretną pracę na farmie i od ponad tygodnia wykonuję różne ciężkie prace - kultura zatrudnienia zupełnie odmienna od poprzednich robót, których próbowałem. Tutaj mam stawkę godzinową, miły personel, przerwy na kawę i lunch - słowem idealne warunki, żeby zarobić na auto i benzynę, przy okazji trochę przypakować i spalić się na węgiel;) To ostatnie z resztą już zrealizowałem...

Pracuję teraz jak maszyna, tak też się czuję - niech w Australii wiedzą, że studenci z Polski potrafią przyłożyć się do powierzonego zadania! Dzięki temu jestem zatrudniany na kolejne dni...

SŁOŃCE

Słońce Australii praży od rana do wieczora, temperatury już przewyższają 30 stopni... Gorąco jest od pierwszej sekundy wystawienia jakiejkolwiek części ciała poza obrys cienia... Krem 50+ nie pomaga, jak wrócimy to będziemy wyglądali jak Aborygeni - i o to przecież chodzi! 

Szerzej o warunkach pracy i kosztach życia będę pisał w podsumowaniu wyjazdu, na razie dodam tylko, że warto jest pracować dla rodowitych Australijczyków, najlepiej prowadzących rodzinne biznesy - oczywiście trzeba robić to dokładnie i szybko, wtedy można znaleźć zatrudnienie na dłużej.

PRACA

Na farmie zawsze jest dużo różnych zadań do wykonania, jak np. sadzenie nowych winorośli, przycinanie dojrzałych, noszenie ciężkich drewnianych słupków, zakrywanie sadzonek specjalnymi osłonkami, jeżdżenie 6-kołowymi łazikami, sadzenie zupełnie świeżych sadzonek w szkółce, wszczepianie gałązek w istniejące krzewy itp... Wszystkim tym się po trochu zajmuję. Po całym dniu takiej roboty człowiek czuje się zmęczony, ale usatysfakcjonowany. Słowem - maszyna. Dostałem ksywkę Mad Mike;)

FOT: Jestem maszyną.
/I am a machine./

MORDERCZE PASKUDZTWA C.D. 

A teraz pora na kilka przykładów tego, co miłego można spotkać w Australii (przy okazji przypominam, że jeśli chcecie, żebyśmy zbadali konkretnego zwierza lub inną australijską ciekawostkę - napiszcie mi maila lub komentarz, chętnie pobawię się w przyrodnika!).

Oto parę zabójczych (i codziennie przeze mnie spotykanych) kreatur:

FOT: Słynny Redback Spider - na drzewku, które właśnie przycinałem...
/The famous Redback Spider - on a bush that I was just trimming.../

FOT: Kolejny Redback, w sumie widziałem ich już kilkanaście.
/Another Redback, I have seen more than ten already./

FOT: White Tail Spider, siedział sobie u nas w szafie w hostelu...
/The White Tail Spider, it was sitting in our wardrobe in the hostel.../



poniedziałek, 17 listopada 2014

Mildura - pracujemy jak na galerze! /Mildura - the slave work!/

NIEWOLNIK

Ok, malutki wpis, zeby dac znac, ze zyje - wybaczcie brak polskich znakow, ale dostep do internetu tutaj mamy tylko z komputerow w kafejce. Jestesmy w Red Cliffs, w rejonie miasta Mildura - naszym celem bylo popracowanie troche na farmach, zeby zarobic na jakies bardziej terenowe auto (nie wiem, jak przezyje rozstanie z Madzia) - ale poki co zostalismy niewolnikami pewnego Hindusa i srednio nam sie oplaca zostawac tutaj, chyba ze chcemy zarabiac tyle, co w Polsce, a wydawac po australijsku. Nie chcemy;) Postaramy sie znalezc lepszy hostel, z legalna praca (taka, na jaka wybieram sie jutro, gdzie placone jest za godzine i od razu na konto w banku, a wszystko jest na papierze). Na paprykach za ponad 4 godziny pracy dostalismy po 30 dolarow na glowe, co przy stawkach tutaj jest kpina, bo zwykle powinno sie dostawac po okolo 20 za godzine. O zarobkach i wydatkach napisze szerzej w podsumowaniu, bedzie troche roboty, ale postaram sie stworzyc raport z naszej wyprawy. Zdjecia i wersja angielska tez niestety pozniej, bo jutro wstaje na 6 rano i bede kolejny dzien przekonywal sie, ze pojscie na studia to jednak byl najlepszy pomysl swiata;) 

PAPRYKA

Od zbierania papryki troche pomieszalo nam sie w glowach, czlowiek widzi juz tylko papryke - niedlugo zdjecia z paprykowego szalenstwa, a tymczasem koncze ta krotka notke i mam nadzieje, ze nie zawodze Was zbytnio tymi odstepami we wpisach - czasem po prostu nie mam jak tego zrobic. 

PS. Oczywiscie nie zapomnialem o przepisie na leczo od p. Marka Binkowskiego, poki co nie mamy na to warunkow, ale moze w podrozy sie uda, na sama mysl robie sie glodny;) Poki co niestety zywimy sie spaghetti i pizza, bo najtansze. Kanapki z maslem orzechowym i dzemem znow wracaja do lask;D Pozdrawiam wszystkich, ktorzy to teraz czytaja i zycze, zeby nie musieli zbierac papryki za 7 dolarow za godzine na czarno, bo to robi z czlowieka wariata!

FOT: Oszalały członek Paprykowej Mafii...
/The crazy member of Paprika Mafia.../

czwartek, 6 listopada 2014

Polish Bogans = Pogans!

MAINLAND

Jutro wyjeżdżamy z Launceston i kierujemy się na kontynent, żeby popracować miesiąc na farmie i objechać Australię! Oto zdjęcie polskich pracowników rolnych;D

/Tomorrow we leave Launceston and we move to the Mainland, to work for a month on a farm and explore the continent! Here is the picture of Polish fruit workers;D/


 FOT: Polish Bogans

FOT: Owieczka, która pojawiła się na naszej ostatniej imprezie!
/The sheep that showed up for our last party!/

poniedziałek, 3 listopada 2014

Mount Rufus Trip

WODA W BUTELKACH

Witajcie po długiej przerwie, mieliśmy ostatnio sporo na głowie (oddania projektów i tego typu sprawy), a potem nie było nas w zasięgu internetu - właśnie z powodu wyprawy, której poświęcony jest ten wpis.

Dzięki aplikacji wycieczkowej Binek wyznaczył kolejną trasę - Mount Rufus, parogodzinna wędrówka ładnym szlakiem, czyli całkiem fajny sposób na spędzenie dnia na Tasmanii. Na miejsce trzeba było dojechać, ale co to dla Madzi, prowadzi się z resztą bardzo fajnie i coraz lepiej się czujemy w ruchu lewostronnym. Na miejscu oczywiście wejście do parku narodowego z kasą biletową - standard tutaj, ale dzięki temu parki są naprawdę zadbane i z porządnie wyznaczonymi szlakami! Zabraliśmy oczywiście zapasy i wodę (pokrętny nagłówek wyjaśni się poniżej).

FOT: Taką drogą pędziliśmy w stronę nowych przygód!

STRAŻNIK

Kiedy podeszliśmy do lady (po wybraniu paru pocztówek) - napotkaliśmy wzrok strażnika leśnego, który zajął się obsługą terminala i zagaił do nas, gdzie się wybieramy. Binek powiedział "Mount Rufus", na co strażnik odparł "No". Powiedział to tak, jakby wyjście w góry oznaczało śmierć albo zwożenie helikopterem. Potem wyjaśnił, że warunki pogodowe nie są najlepsze - może padać. Oczywiście po wyjściu z centrum turystycznego postanowiliśmy i tak tam pójść, najwyżej zawrócić jak pogoda będzie kiepska. Ja miałem kurtkę przeciwdeszczową, ale za to buty letnie-górskie, Binek i Patryk - cięższe trepy. Ciekawostką była mała maszyna do czyszczenia butów z napisem "don't spread the red" - po włożeniu buta pod metalową pokrywę i ściśnięciu pompki-gruszki podeszwa była spryskiwana jakimś eko-detergentem, który miał likwidować niepożądane mikroby, zapobiegając ich rozprzestrzenianiu wśród roślin parku.

WODA W BUTACH

Na początku warunki były całkiem przyjemne - piękny las, gdzieniegdzie szumiące potoki - gdyby nie trochę inna roślinność, można by pomylić Mt Rufus z Tatrami. Znalazłem sobie kij do podpierania i od razu poczułem się, jak Gandalf z powieści Tolkiena.

FOT: Gandalf Czarny.

Niedługo jednak mieliśmy się przekonać, czym jest gniew Sarumana wobec kilku marnych istot w górskich butach i kurtkach! Pierwszymi sygnałami były plamki śniegu w zagłębieniach między zaroślami - im wyżej, tym więcej! 

FOT: Fajnie się komponują tasmańskie rośliny ze śniegiem!

Im śnieg był głębszy, tym bardziej zdawałem sobie sprawy, że to, że mam letnie buty nie zależy od tego, czy jest lato - szczyt góry rządzi się swoimi prawami. Pierwszy śnieg, który nasypał mi się do buta wytrząsnąłem. Następne zostawiały po sobie coraz więcej wody, aż koniec końców czułem się, jakbym brodził w strumieniu. 

FOT: Pielgrzym.

FOT: Mount Rufus - gniew gór.

Po dojściu na ostatnią grań zostaliśmy owiani lodowatym powietrzem, a z chmur zaczął padać deszcz - wtedy uznaliśmy, że trzeba zawracać, szczególnie że mgła nie dawała nic więcej zobaczyć. Wyprawa mimo wszystko zalicza się do udanych - lasy są tu naprawdę piękne! 

FOT: Mina oddająca warunki, w jakich się znaleźliśmy.

Wracałem z wodą w butach, ale mimo wszystko warto było - szczególnie, że drugą parę zapobiegawczo wrzuciłem do bagażnika. Za to droga powrotna przypominała film, taki jakich osoby ze skłonnościami do schizofrenii nie powinny oglądać...

WALLABY

Jak tylko zapadła ciemność, stało się dokładnie to, co każdy mieszkaniec Tasmanii mówi na temat jazdy samochodem w nocy - pobocze drogi ożyło. Dziesiątki, a może setki ślepiów błyszczały w świetle reflektorów Madzi. Oczywiście zaczęła kończyć się benzyna, a stacja, którą zapamiętaliśmy z drogi do Mt Rufus - była nieczynna. 

Gdy chcieliśmy odjechać ze stacji, zorientowaliśmy się, że tylne drzwi od Madzi są otwarte - nikt z nas nie pamiętał, żeby je otwierał... Uznaliśmy, że kangur zabójca już jest w kabinie, pewnie pod siedzeniem Binka. Auto na każdym zakręcie oświetlało po kilka postaci, ciekawsko gapiących się na nas, jak na jakieś UFO. Kilka nawet wyskoczyło na drogę, ale dzięki manewrowaniu, hamowaniu i trąbieniu udało mi się żadnego nie potrącić.

Były to oczywiście słodko wyglądające za dnia kangurki zwane tutaj Wallaby - niedługo zdjęcie z bliska, tutaj na razie fota z okresu, kiedy jeszcze myśleliśmy, że nie jest ich milion i polowaliśmy z aparatami na każdego napotkanego.

FOT: Wallabyyyyy!!! ;)

Wyprawa udana, niedługo relacja z wizyty w Hobart - spotkania z rodziną i hardkorowej wspinaczki po skałach!

piątek, 17 października 2014

DESIGN BY MAKING / TOP10 Vandals

MAKIETA

Dziś robimy makietę architektoniczno-urbanistyczną naszego placu Civic Square w Launceston - postanowiliśmy skleić 'model matkę' i każdy będzie do niego wstawiał swój projekt koncepcyjny. Dodaję zdjęcia z początku prac - elewacje i elementy wycina nam laser, co jest super do kwadratu! Baza makiety już prawie gotowa, Binek skleja z pasją model kościoła. 

/THE MODEL/

/Today we are making the urban design model of our Civic Square - we decided to make one 'mothership' model base and then each of us will put his individual project in it. There are photos from the beginning of the making - the elevations are cut out by laser, which is extremely cool! The base is almost ready, Mat is currentlu glueing the church model with great passion./

FOT: Laser z precyzją rusznikarza XX wieku wycina malutkie części...
/The laser cuts out the small parts with the precision of a 20th century gunsmith/

FOT: Baza makiety - modele okazują się wcale nie takie małe.
/The base - models turn out to be not so small after all./

OKNO

Patryk nie był z nami dziś na wycinaniu modelu. Nie było go także w sklepie papierniczym i nie wyszedł dziś z domu. Nie spał także w swoim pokoju. Powód był tylko jeden - Patryk, z pomocą jakże sympatycznej wichury - wywalił kompletnie okno i teraz zamiast niego zieje pustka, a w ramie zamiast zawiasów - dwie wielkie dziury po wyrwanych drzazgach. Gdy miał miejsce ten incydent, siedzieliśmy sobie spokojnie robiąc projekty. Dźwięk, a właściwie łomot rozwalanego w kawałki okna dotarł do salonu, razem z okrzykami niezadowolenia Patryka. Od teraz Patryk figuruje na naszej liście wandali z numerem jeden. Oby tak dalej! 

Binek zajmuje drugie miejsce ze swoim kółkiem po garnku wypalonym w dywanie. Czy walka o pozycję lidera ma dopiero nadejść? Obawiam się trochę, że tym razem padnie na mnie...

/THE WINDOW/

/Pat wasn't with us today on the laser cutting. He didn't go to the paper shop too and he did not leave the house today. He also didn't sleep tonight in his room. There is only one reason - Pat, with a little help of the kind hurricane - completely blown the window to pieces and now instead of the glass there is a giand emptiness... And instead of the hinges - two large holes - there are missing parts of wood there! When this 'incident' happened we were doing projects in the living room. The sound, or more accurately - the blast of it reached our workplace, along with Pat's expression of dissatisfaction. From now Pat is on the top of our list of vandals. Keep it up Pat!

Mat is currently on the number two, with his circular hole in the carpet, after he put a hot pot on it. Will the battle for the leadership come soon? I'm a bit worried, that I will be next.../

FOT: Wandal numer jeden.
/The vandal no. 1/

sobota, 11 października 2014

Nowa podróż /New journey/

PODRÓŻ

Jeszcze nie skończyła się nasza przygoda z Australią, a już wybieram się w następną podróż - na Marsa! Wszystko dzięki NASA, która postanowiła wysłać tam imiona wszystkich chętnych podczas następnej misji;) Oto mój bilet:

/THE JOURNEY/

We haven't yet ended our adventure with Australia and I am already going for another big journey - to Mars! All thanks to NASA - they decided to send there the names of everyone who will sign - during the next mission;) Here's my boarding pass:

FOT: Jestem pasażerem;)
/I'm a passenger;)/


PS. Planuję zacząć pisać o ciekawostkach na życzenie - jeśli jest coś, co chcecie wiedzieć z pierwszej ręki - dawajcie znać, postaram się zbadać/sfotografować i zamieścić na blogu. 

/PS. I'm thinking of starting to write about some stuff that may interest you - if there is anything that you want to know about - let me know and I will try to 'investigate' or take photos and post it here./

czwartek, 9 października 2014

Design Research Methods: Assessment Task 2

DRM

Dziś mieliśmy oddanie projektu z Design Research Methods - zadaniem było napisanie tekstu na maksymalnie 2000 słów o wybranym przez siebie (spośród kilku dostępnych) słynnym budynku oraz przedstawienie w formie postera idei jaka przyświecała nam przy omawianiu wybranej problematyki. Oto efekty naszej pracy:

/Today we had a submission of DRM - the task was to write a text (2000 words max.) about chosen famous architectural project (there were a few to choose from) and provide a graphic poster about the idea that we used to talk about the design. Here are effects of our work:/

 FOT: Moja praca, oba postery (graficzny i z tekstem).
/My work, two posters - graphic and text/

FOT: Rysunek Patryka, jako jedyny podjął się wykonania pracy ręcznie.
/Patrick's work, he was the only one to do a hand drawing./

FOT: Postery Binka, Villa Savoye jako brutalistyczny wieżowiec.
/Mat's panels, the Villa Savoye as brutalist skyscraper./

Porywacze ciał! /THE BODYSNATCHERS!/

PAZURKI I BIŻUTERIA

Dziś na facebookowej grupie "Launceston Buy Swap and Sell" wrze - pewna kobieta znalazła w swojej torebce to:


/A FOOT AND JEWELLERY/

/Today on facebook group 'Launceston Buy Swap and Sell' is a live discussion about what some woman found in her bag. What she found was:/

FOT: Czyżby ktoś rzucał na kogoś urok rodem z Supernatural?
/Is someone casting sorcery spells or hoaxes like in Supernatural series?/

Szczerze mówiąc - nie ma jak tego skomentować, poza: uroki Australii;) Zawsze można zostać czymś zaskoczonym, niezależnie co się robi lub o czym myśli. A sądząc po ilości odpowiedzi pod tym zdjęciem, z których połowa to porady okultystyczne - jeszcze nie raz napotkamy coś ciekawego!

/To be honest - I have no idea how to comment that, other than: the charms of Australia;) You can always be surprised by something, no matter what you do or what you think. And looking at the number of replies under this photo, half of which are the ocultism advices - we will definitely spot some other interesting things in the future!/

wtorek, 7 października 2014

Urodziny, jakich jeszcze nie było! /The unusual birthday party!/

WYZWANIE 

Pewna urocza koleżanka pochodząca z Singapuru, a będąca tak samo jak my na University of Tasmania, poprosiła mnie o pomoc w organizacji niecodziennego przyjęcia-niespodzianki. Chodziło o wybranie lokalu i zrobienie rezerwacji i zamówienia - w Krakowie! Wyzwanie polegało więc na tym, by uruchomić kontakty w Ojczyźnie, wybrać knajpę i załatwić wszystko jeszcze na wieczór tego samego dnia. Wielkie dzięki należą się Frankowi, bez którego nie udałoby się nam tego dokonać. Mimo trudności, zamówienie z odległości dobrych paru tysięcy kilometrów udało się! Kuchnia u Babci Maliny może więc poszczycić się klientem z drugiego końca planety;) Poniżej foto z imprezy!


/THE CHALLENGE/

A cute friend from Singapore, who studies in University of Tasmania just like us, asked me for help with organizing an unusual surprise party. It was all about choosing a restaurant and making a reservation and ordering - in Cracow! The challenge was to pull some strings in Poland and choose a good place, everything had to be done for an evening the same day. Big thanks go to Franek, without him all that wouldn't be possible. Despite the difficulties, we managed to place an order from a distance of several thousands of kilometres! Kuchnia u Babci Maliny can now brag about a customer from the other side of the planet;) Here is the photo!

FOT: Regionalne dania i piwko, bardzo fajnie to wygląda!
/The regional cuisine and some beer - it looks good!/

piątek, 3 października 2014

Impreza ArchiBall 2 2014

BAL

Witajcie!

Niedawno odbyła się u nas semestralna impreza ArchiBall - o tematyce "kim byś został, gdybyś nie zajmował się designem". Pomysł był całkiem trafiony i pobudzał kreatywność w kompletowaniu strojów, zwłaszcza dla nas było to wyzwaniem - nie braliśmy przecież z domu żadnych przebrań, a z takimi, jakie mieliśmy na sobie podczas tego wydarzenia - zatrzymano by nas zaraz na lotnisku;D

Postanowiłem się pochwalić naszą stylizacją, bo jak się okazało - wygraliśmy konkurs!

Oto one:

/THE BALL/

/Recently there was a mid semester party called ArchiBall - a theme was 'who would you become if you weren't doing design'. The idea was pretty good, as it encouraged creativity, especially in making the costumes, as we obviously haven't taken any from home - and with those that we created we would be certainly arrested at the airport;D

I decided to brag about ours, because as it turns out - we won the competition!

Here they are:/

FOT: Dwóch producentów metamfetaminy, sprzeniewierzony ksiądz i skorumpowany agent FBI!
/Two meth producers, bad priest and corrupted FBI agent!/

FOT: Samo dno przestępczego półświatka.
/The bottom of criminal world/

FOT: Nie obyło by się bez produkcji mety.
/There would be no meth producers without meth./

FOT: Cukrowa "meta" rozchodziła się w błyskawicznym tempie!
/The sugar candy 'meth' quickly disappeared in the crowd!/

FOT: Zrobiliśmy ok. 3-4 kilo "towaru".
/We made about 3-4 kilos of the 'stuff'./

FOT: Typowy stół w kuchni kryminalisty.
/Typical table of the criminal mastermind./

wtorek, 23 września 2014

No i zaczęło się! /So it begins!/

NOWY GOŚĆ /NEW GUEST/

FOT: Zdjęcie mówi samo za siebie, drań miał na oko 12cm
/The bastard was about 12cm - the photo explains itself/

House Floor Plan: Revealed

PLAN DOMU /FLOOR PLAN/

Udało mi się dotrzeć do planu naszego domu, którym postanowiłem się z Wami podzielić.
/I found the floor plan of our house, so I decided to share it with you./

FOT: Dół zdjęcia to wyjście od strony ulicy.
/In the bottom is the street entrance/

niedziela, 21 września 2014

Cradle Mountain Trip cz. 2

ZACHÓD SŁOŃCA NA CRADLE MOUNTAIN

W miarę jak wchodziliśmy wyżej i wyżej na skały Cradle Mountain, coraz bardziej dyskusyjne stawało się wejście na szczyt - w końcu do zachodu słońca pozostało niewiele czasu, a nie chcielibyśmy zostać złapani przez ciemność będąc na szczycie góry. Latarkę czołową miał Binek, ja i Patryk - diody w telefonach (całkiem mocno świecą jak się okazało). Jako, że jesteśmy ambitni - oczywiście zdecydowaliśmy się na wejście na sam czubek góry. Wydawało się, że nie ma ona końca, perspektywa patrzenia na szczyt jest tak iluzyjna, że nigdy nie wie się, ile jeszcze zostało. Po drodze minęliśmy chatkę dla turystów i tym samym przekonaliśmy siebie, że w razie czego możemy się tam schronić (w pogodzie od rana mówiono o deszczach w tym regionie i rzeczywiście padało, ale nie na nas - widzieliśmy strugi deszczu z oddali). Ostatnie podejście na sam szczyt było złożone z wskakiwania na duże kamienie, łapania się ich i podciągania na kolejne - zdecydowanie najciekawsza część zdobywania! Czułem się jak człowiek pierwotny - szczególnie, że nie było zbyt wielu elementów świadczących o bytności ludzi w tym miejscu - co jakiś czas pojawiała się tyczka znacząca szlak - nie było śmieci, napisów - słowem idealnie zachowany klimat dzikiej natury!

Trochę zdjęć przed dalszą częścią relacji:

FOT: Coraz wyżej!

FOT: Całkiem przyjazny ptaszek


FOT: Klimatyczne ścieżki przez mokradła

FOT: Pastel zdobywca

FOT: W stronę słońca...

FOT: Widoczki

FOT: Majestatyczne krajobrazy...

FOT: Przebyta droga

FOT: Im wyżej, tym stromiej - trzeba używać rąk do wspinaczki.

FOT: Słońce coraz niżej, ale chcemy zdobyć szczyt! 

FOT: Widok na drugą stronę góry 

FOT: Krajobraz oszałamia!

FOT: Czubek góry, mieni się na złoto...

FOT: Skała Króla Lwa!

FOT: Mamy coraz mniej czasu na zejście ze skał, ale jest naprawdę pięknie!

FOT: Postanowiłem 'złapać' słońce...

FOT: Binek jako Król Lew

FOT: Dumny zdobywca Cradle Mountain

FOT: Pora na spotkanie z UFO
©Patryk Król

CIEMNOŚCI

Na szczycie spędziliśmy jakieś 15 minut - na szybkie doładowanie baterii czekoladą i napawanie się widokiem w świetle zachodzącego słońca. Zaobserwowałem patrząc na szybkość zanikania tarczy słonecznej za horyzontem, że zostało nam tylko kilka minut, zanim zapadnie zmrok i zejście stanie się niebezpieczne - więc zaczęliśmy szybko zeskakiwać po kamieniach na dół. Dokładnie w momencie, kiedy opuściliśmy ostatnie metry kamienistego zbocza - spowiła nas ciemność i do chatki szliśmy oświetlając drogę latarką... W chatce zrobiliśmy duży postój na jedzenie - bardzo podobało mi się, że jest zapewnione takie miejsce dla turysty - na ścianie wisiał tylko niewielki regulamin korzystania z niego i można było swobodnie rozsiąść się we wnętrzu, a nawet wejść po drabinie na podest z okienkiem i stamtąd popatrzeć na panoramę otoczenia. Jedliśmy już w kompletnych ciemnościach, rozświetlanych tylko światłem księżyca. Oczywiście przyszedł czas na opowieści o wilkach i innych stworach czekających tylko, aż wyjdziemy z chatki. W oddali zabił złowieszczy dzwon, na dźwięk którego włos się jeżył na głowie... Dzwon okazał się potrąconym plecakiem piorunochronem:D Niemniej jednak klimat pozostał. Posprzątaliśmy starannie wszystkie opakowania i ruszyliśmy dalej, podziwiając pełen gwiazdozbiór.

WILK

Szliśmy w kompletnych ciemnościach snując opowieści o tym, jak wilki okrążają takie grupki nocnych wędrowców i jak szybko potrafią dopaść swoje ofiary... Udało mi się wkręcić Patryka puszczając z telefonu wycie wilka;) Klimat miejsca zrobił swoje! Jakiś czas potem usłyszeliśmy szelest w zaroślach i przed nami przebiegło coś dużego. Kształt zniknął równie szybko, jak się pojawił i zastanawialiśmy się, czy jesteśmy już obserwowani przez watahę wygłodniałych bestii! Oczywiście zwierzęciem (najprawdopodobniej) był kangur - te lubią ponoć właśnie nocną porę i żyją tym rejonie, obok wombatów (którego ogonek też udało się zobaczyć). Całą drogę czuliśmy się tak, jakbyśmy byli śledzeni przez tajemnicze ślepia!

FOT: Wyobraźnia architekta działa cuda...
Źródło: curtisdee.blogspot.com.au